konferencje 2015
Konferencja 28.07.2015 r.
Plac św. Piotra w Rzymie. Wieczorem 15 sierpnia 2000 r., czyli w dzień Wniebowzięcia NMP. Tłumy młodzieży zgromadzonej wokół Jana Pawła II, aby rozpocząć świętowanie Jubileuszu Młodych. Takich chwil się nie zapomina. Papież pozdrawia młodzież przybyłą z wszystkich zakątków świata.
ks. Artur Ważny (diecezja tarnowska)
Modlimy się o wierność Bożym przykazaniom i Kościołowi Chrystusowemu
LABORATORIUM WIARY, CZYLI O ZWIĄZKU BOGA Z CZŁOWIEKIEM
„Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?» A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków». Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie»”( Mt 16, 13-19).
Plac św. Piotra w Rzymie. Wieczorem 15 sierpnia 2000 r., czyli w dzień Wniebowzięcia NMP. Tłumy młodzieży zgromadzonej wokół Jana Pawła II, aby rozpocząć świętowanie Jubileuszu Młodych. Takich chwil się nie zapomina. Papież pozdrawia młodzież przybyłą z wszystkich zakątków świata. Następnie pyta młodych w swoim stylu: „Czego przyszliście tutaj szukać? (…) Albo lepiej: Kogo przyszliście tutaj szukać? Odpowiedź może być tylko jedna: Przyszliście szukać Jezusa Chrystusa. Jezusa Chrystusa, który jednak jako pierwszy przychodzi szukać was” (Jan Paweł II, Plac św. Piotra, wtorek 15 sierpnia 2000 r.).
I potem św. Jan Paweł II wypowiada tak przejmujące słowa, które czytane później w innym kontekście nie rezonują tak potężnie w sercach, ponieważ są jednocześnie bardzo proste i wydają się być oczywiste. Następca św. Piotra mówi do zgromadzonej przed nim młodzieży: „(…) Trzeba, aby wzrastała i umacniała się wasza wiara w Chrystusa. Tej wierze pragnę dać świadectwo wobec was, młodzi przyjaciele, na grobie Apostoła Piotra, którego z woli Bożej jestem następcą jako Biskup Rzymu. Dziś ja, jako pierwszy, pragnę powiedzieć wam, że wierzę mocno w Jezusa Chrystusa, naszego Pana. Tak, wierzę, i powtarzam, jak swoje własne, słowa Apostoła Pawła: „Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie"(Tamże.). Nastała głęboka i przejmująca cisza, a potem burza oklasków. Przecież papież nie powiedział nic szczególnego – trudno sobie wyobrazić niewierzącego papieża -
a jednak te słowa zabrzmiały w sposób mistyczny tego wieczoru w Rzymie, te słowa były jak odgłos potężnego dzwonu, który budzi wiarę i wskazuje jej źródła: „Dziś ja, jako pierwszy, pragnę powiedzieć wam, że wierzę mocno w Jezusa Chrystusa, naszego Pana.”
Światowe Dni Młodzieży są właśnie po to, aby nieustannie odnawiać i umacniać wiarę w Syna Bożego Jezusa Chrystusa. Owszem, są wielkim Festiwalem Młodości, gdzie radość i życie rozkwitają we wszystkich możliwych kolorach. Zasadniczo jednak chodzi o „laboratorium wiary”, jak nazwał Jan Paweł II serce człowieka, gdzie dokonuje się i ożywia owa niepowtarzalna więź człowieka z Jezusem. Dlatego też papież wybrał fragment Ewangelii mówiący o wydarzeniu spod Cezarei Filipowej, przytoczony na początku naszych rozważań, jako tekst rozważania na wieczór podczas wielkiego sobotniego całonocnego czuwania pod gołym niebem, które poprzedzało niedzielną Eucharystię, kończącą Jubileusz Młodych. "Wy za kogo Mnie uważacie?". Jezus zadaje to pytanie swoim uczniom pod Cezareą Filipową. „Jakie jest znaczenie tego dialogu?” - pyta papież. I zaraz sam odpowiada: „To wydarzenie spod Cezarei Filipowej wprowadza nas niejako do "laboratorium wiary". Odsłania tajemnicę początku i dojrzewania wiary. Najpierw jest łaska objawienia: wewnętrzne, niewyrażalne oddawanie się Boga człowiekowi. Za nią idzie wezwanie do udzielenia odpowiedzi. W końcu jest odpowiedź człowieka - odpowiedź, która odtąd będzie musiała nadawać sens i kształt całemu jego życiu.”(Tamże).
„Najpierw jest łaska objawienia” - mówi Jan Paweł II. Georg Friedrich Haendel mieszkał w Londynie i przechodził straszliwy kryzys twórczy. Jak sam opowiadał, był pogrążony w depresji. Końcem sierpnia 1741 roku wybrał się na spacer po Londynie. Nagle usłyszał śpiew sopranistki, dobiegający z jakiegoś okna. Zatrzymał się zauroczony i słuchał. Pieśń opowiadała o historii Izraela, o wędrówce przez pustynię, o oczekiwaniu na Zbawiciela. Ktoś śpiewał wersety Pisma świętego: modlił się śpiewając, śpiewał modląc się. Haendel opowiadał, że wtedy usłyszał głos Boga w tej muzyce. Pobiegł do domu i w nieco ponad dwa tygodnie (między 29 sierpnia, a 14 września) skomponował „Mesjasza”. Tak powstało słynne oratorium „Mesjasz”, w którym najbardziej znana jest partia chóralna „Hallelujah”.
Nie zawsze jest tak nagle i w wyjątkowych okolicznościach. Niemniej na drodze wiary powinno się odkryć ten moment łaski, zauważyć owo przedstawienie się Jezusa. Bywa, że jest to czas dużej ciemności, jak u Haendla. Czasem przedstawienie nam Jezusa przez kogoś, jak w przypadku apostołów Jana i Andrzeja, Jezusa wskazał im Jan Chrzciciel. Czasem jest to tak po prostu, od zawsze, jak mówił młodym na Placu św. Piotra Jan Paweł II, we wspomnianym już dniu: „Pamiętam, że od dzieciństwa w mojej rodzinie nauczyłem się modlić i ufać Bogu. Pamiętam środowisko mojej parafii pod wezwaniem świętego Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie. Prowadzili ją księża salezjanie, od których otrzymałem zasadniczą formację do życia chrześcijańskiego” (Jan Paweł II, Plac św. Piotra, wtorek 15 sierpnia 2000 r.). Powinno się mieć taką wyjątkową chwilę czy czas, kiedy jesteśmy przekonani, że spotkaliśmy Jezusa. Czy mam taką godzinę, czy pamiętam takie wydarzenie, kiedy wiem, że był to moment łaski, moment objawienia się mi Jezusa?
Następnie mówi papież: „Za nią idzie wezwanie do udzielenia odpowiedzi”. Za kogo Mnie uważasz – pyta Jezus? Kiedy się jest w Cezarei Filipowej, nawet dzisiaj, od razu wie się, dlaczego Jezus właśnie tam przyprowadził swoich uczniów. Zobaczyli przed sobą wyniosłą skałę, a obok niej i przy niej, wiele mniejszych czy większych świątyń i ołtarzy, zadbanych albo już rozwalających się. To wszystko pokazuje, że tam właśnie, u źródeł Jordanu, znajdowało się miejsce, gdzie przez wieki oddawano cześć różnym bóstwom. Na tle tej całej różnorodności propozycji duchowych tamtego świata, Jezus zadaje uczniom to fundamentalne pytanie, na które i my dzisiaj musimy odpowiedzieć: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”, a potem: „A wy za kogo Mnie uważacie?”. Ten kontekst zdaje się prowokować w sercach uczniów takie pytanie Jezusa: „Czy jestem dla was jednym z tych wielu bóstw, które w zależności od sytuacji będziecie sobie bałwochwalczo wybierać, czy też wyznajecie, że jestem Kimś wyjątkowym i niepowtarzalnym, i nieporównywalnym – Synem Boga Żywego?”
Jeden z bliskich przyjaciół C. S. Lewisa (tego od „Opowieści z Narnii”) bronił poglądu, że Jezus nie był Bogiem. Na co Lewis mu odpisał: "Co mamy począć z Jezusem Chrystusem? Oto problem współczesnego człowieka. Z jednej strony mamy jasne nauki moralne i wydaje się, że istnieje powszechna zgoda co do tego, że w nauczaniu tego Człowieka, prawda moralna przedstawiona została w sposób najczystszy i najlepszy - a z drugiej strony Jego roszczenia do bycia Synem Boga, które o ile nie są prawdziwe, byłyby roszczeniami jakiegoś megalomana, w porównaniu z którym Hitler byłby jak najbardziej przy zdrowych zmysłach i najskromniejszym spośród ludzi. Nie ma tu półśrodków i nie ma tu podobieństwa do innych religii. Gdyby pójść do Buddy i zapytać go: Czy jesteś synem Brahmy? - odpowiedziałby: Synu mój, jesteś ciągle w dolinie iluzji. Gdyby pójść do Sokratesa i zapytać: Czy jesteś Zeusem - zostałoby się wyśmianym. Gdyby pójść do Mahometa i zapytać: Czy jesteś Allahem? - najpierw rozdarłby swoje szaty, apotem uciął pytającemu głowę. Gdyby zapytać Konfucjusza: Czy jesteś Niebem - prawdopodobnie odpowiedziałby: Spostrzeżenia niezgodne z naturą nie należą do dobrego tonu. Idea wielkiego nauczyciela mówiącego to, co mówił Chrystus, nie wchodzi tu w rachubę. Moim zdaniem jedyną osobą, która może mówić tego rodzaju rzeczy, jest albo Bóg, albo całkowity obłąkaniec, cierpiący na ten typ urojenia, który paraliżuje cały umysł człowieka." (C.S. Lewis, "Bóg na ławie oskarżonych", Oficyna Wydawnicza Logos, 2005, s. 16).
Jesteśmy wezwani przez Jezusa do dania odpowiedzi. Nie jest to łatwe. Wielu ma z tym trudności. Niels Bohr, twórca modelu atomu oraz Albert Einstein, twórca teorii względności, byli przyjaciółmi. Kiedyś Einstein odwiedził Bohra w jego letnim domu na wybrzeżu Danii. Wchodząc do domu zauważył, że nad wejściem, zgodnie z miejscowym zwyczajem, wisi podkowa, umieszczona tam, aby – jak twierdzą gospodarze - przynosiła szczęście mieszkańcom domu. Einstein zdziwiony, zapytał Nielsa, że jako fizyk chyba nie wierzy, że podkowa może przynosić szczęście i wpływać na kolej wydarzeń. Bohr odpowiedział, że nie wierzy, ale że słyszał, iż to działa, nawet, jeśli się w to nie wierzy. Niech więc na wszelki wypadek sobie wisi.
Tak było za czasów Jezusa, i tak jest teraz. Wciąż trzeba wybierać – czy Jezus, czy jakieś bałwochwalcze wierzenia w moc rzeczy stworzonych czy bóstw, które przecież nie istnieją? Tak bardzo ważna jest moja współpraca z łaską w laboratorium własnego serca, by moja wiara dojrzewała, stawała się drogą uobecniania Jezusa, który nie będzie tylko postacią historyczną, ideą czy mądrym nauczycielem z przeszłości, ale stanie się obecnym, żywym w moim życiu, moim Zbawicielem i Panem.
Pewna studentka, Renata, nie potrafiła otworzyć się na łaskę wiary. Widać było, że uczciwie szukała relacji z Jezusem, jednak jej intelekt ciągle stawiał przeszkody. Dużo czytała, także Pismo święte, miała wiele wątpliwości i zastrzeżeń. Koleżanki starały się jej tłumaczyć, organizowały spotkania z kapłanami, by próbowali dać jej odpowiedzi na jej pytania. Jedna z nich miała zwyczaj uczestniczenia w comiesięcznej adoracji Najświętszego Sakramentu, prowadzonej przez modlitewną wspólnotę. Zaprosiła sceptyczną koleżankę, która nie miała dobrych skojarzeń z adoracją w przeszłości. Kiedy jeszcze chodziła na niedzielne Eucharystie, pamiętała, że czasem była przeprowadzana adoracja, na której często się nudziła, lub z której po prostu wychodziła. Tym razem stało się inaczej. Piękne i przejmujące śpiewy, cisza, refleksja nad słowem Bożym dotykały głęboko jej serca. Koleżanka zauważyła, że Renata jest poruszona. Dyskretnie ocierała spływające po jej policzkach łzy. Po prawie godzinnej modlitwie mogła usłyszeć, że Renata podejmuje wraz z innymi śpiew. Po skończonej adoracji koleżanka była zdziwiona postawą Renaty, która rzuciła jej się na szyję. Ponieważ wydarzyło się to w czerwcowy wieczór, dziewczyny poszły jeszcze na lody, by porozmawiać o tym, co zaszło. Kiedy kelnerka pytała o szczegóły zamówienia, czy lody mają być truskawkowe czy waniliowe, wtedy Renata nieoczekiwanie wykrzyknęła rozradowana: „ A jaka to różnica czy truskawkowe czy malinowe – Jezus żyje!” Wiara sprawia, że Chrystus może zamieszkać w moim życiu. Moja odpowiedź na Jego zaproszenie, staje się drogą, którą może On do mnie przychodzić - zapraszany wciąż nieustannie do mojego serca, do tego „laboratorium wiary”, a przez nie do mojej codzienności.
Ojciec święty Jan Paweł II mówił jeszcze w Rzymie młodym, komentując czym jest owo „laboratorium wiary”: „W końcu jest odpowiedź człowieka - odpowiedź, która odtąd będzie musiała nadawać sens i kształt całemu jego życiu”. Zastanawiamy się, jaki pożytek może mieć człowiek z wiary? Jaki pożytek może mi przynieść to, że wierzę w Jezusa? Przecież wiara nie da mi jeść, nie zapewni mi pracy, nie zda za mnie matury czy egzaminu na studia, nie znajdzie mi żony czy męża. A jednak! Wiara jest najpotężniejszą sprawą na świecie! Poprzez nią przychodzi w moje życie Miłość, która usuwa wszystkie lęki. Lęki, które mnie paraliżują, zamykają w sobie, nie pozwalają żyć. Wiara, poprzez którą Jezus jest obecny w mojej codzienności, nadaje sens i kształt mojemu życiu. Jeśli tak nie jest, to moja wiara nie jest wiarą chrześcijańską.
Garri Kasparow – jeden z najwybitniejszych szachistów wszechczasów – mówił o swoim poprzedniku – Michale Talu, że jest „Czarodziejem z Rygi”. Styl jego gry był niezrównany. Tal, to jedyny szachista, który nie przeliczał wariantów, ale po prostu je widział. Fantazja Tala nie znała granic. Miało się wrażenie, że figury „ożywały” pod jego ręką. Tym ma być wiara dla chrześcijanina. Patrzy na świat, tak jak inni patrzą, ale widzi jeszcze coś więcej, dalej, głębiej. Dla chrześcijanina wiara ma być jak krople do oczu – pozwala widzieć wyraźniej; ma być jak telefon komórkowy – łączy z Bogiem w każdej chwili; ma być jak mikroskop – pozwala dostrzegać wielkość także tego, co małe; ma być jak spadochron – zapewnia bezpieczeństwo nawet tam, gdzie nie ma oparcia; ma być też jak pochodnia – jedna zapala drugą.
Nasza wiara ma być przekazywana przede wszystkim poprzez świadectwo życia. Pytano muzułmanów we Francji, jak widzą chrześcijan? A oni odpowiedzieli, że chrześcijanie są nierozpoznawalni. Jak to czynić? Jak dawać świadectwo? Czy aż tak, jak to czyni tysiące prześladowanych chrześcijan w niektórych krajach świata, gdzie ceną za świadectwo jest oddanie życia za wiarę w Jezusa? Papież odpowiedział młodym w Rzymie bardzo konkretnie: „Może od was nie będzie się wymagać przelania krwi, ale wierności Chrystusowi z pewnością tak! Wierności, której trzeba dochować każdego dnia”. I tutaj, rzecz ciekawa, Jan Paweł II wymienia konkretnie osiem sytuacji, w których dawanie dzisiaj świadectwa przez młodych jest wręcz konieczne. Warto się zastanowić, o jakie sytuacje chodzi.
„Mam na myśli narzeczonych i trudności, jaką sprawia w dzisiejszym świecie życie w czystości w oczekiwaniu na małżeństwo”. To wielkie wyzwanie dla dzisiejszych młodych. Pewni młodzi ludzie, słuchając tych słów Rzymie, postanowili wprowadzić w życie tę papieską zachętę. Chcieli żyć w czystości do ślubu. Poprosili o pomoc księdza. Był ich spowiednikiem i towarzyszem. Umówili się, że kiedy będzie bardzo trudno, to będą wysyłać smsem wykrzykniki. Wtedy kapłan odsyłał im krzyżyki, będące deklaracją modlitwy i wsparcia. Po trzech latach ów kapłan błogosławił ich związek małżeński. Wszyscy oni byli głęboko przekonani, że czekanie miało sens. Było okupione wielkim wysiłkiem i walką oraz modlitwą i ofiarą. Ale miało sens.
Papież mówił dalej: „Mam na myśli młodych małżonków i próby, na jakie jest narażone ich przyrzeczenie wzajemnej wierności”. Dwa lata po ślubie, po urodzeniu dziecka, pewne małżeństwo zdecydowało się na rozłąkę. Mąż wyjechał zagranicę do pracy. Żona została w Polsce z córeczką. Przez pierwszy rok nie było problemów z kontaktem. Codzienne rozmowy przez telefon czy skay’pa, smsy. Z czasem kontakt stawał się mniej regularny. Co się dzieje? Podczas rozmowy mąż starał się być nadal kochający i serdeczny. Kobieca intuicja jednak nie zawiodła. Żona zostawiła na weekend córeczkę u swoich rodziców, swoich znajomych poprosiła o modlitwę i niespodziewanie pojawiła się w Irlandii. Zaskoczenie męża było ogromne. Wywiązała się szczera rozmowa. Mąż przyznał się, że właśnie tego wieczoru miał kolejne umówione spotkanie z dawną znajomą, która pracowała w pobliżu. To był dla nich bardzo ciężki weekend. W niedzielę udali się wspólnie do kościoła. Oboje poszli do spowiedzi, a po Mszy świętej poprosili kapłana, by związał ich ręce stułą i odnowili przed nim swoje przyrzeczenia małżeńskie. Po miesiącu od tego wydarzenia mężczyzna powrócił do Polski i zamieszkał wraz z żoną i córeczką.
Gdzie jeszcze trzeba dawać świadectwo? „Mam na myśli relacje między przyjaciółmi i pokusę nielojalności, jaka wkraść się może między nich” – mówił Jan Paweł II. Pewien nauczyciel został dyrektorem szkoły. Oprócz dawnych kolegów, pojawili się teraz nowi. Okazało się jednak wkrótce, że nowy pan dyrektor ma poważne problemy alkoholowe, o których mało kto wiedział, a które pogłębiły się wraz z nowymi stresami, związanymi z nowymi obowiązkami. Wkrótce stracił stanowisko i pracę, a także wielu nowych, jak się okazało, tymczasowych przyjaciół i znajomych. Wciąż go jednak odwiedzał wypróbowany przyjaciel, który był przy nim zawsze, nawet jeśli przez czas dyrektorowania ten o nim często zapominał. Jednak choroba alkoholowa się pogłębiała. Przyjaciel próbował różnych sposobów, by pomóc koledze. Nie skutkowały. Nie chciał – były dyrektor szkoły - przyjąć do wiadomości, uznać, że ma problem alkoholowy. Wtedy jego przyjaciel wpadł na odważny pomysł. Kiedy znów któregoś dnia alkohol pokonał nieszczęśnika, ten nagrywał jego zachowanie na komórkę, przez dłuższy czas. Następnie przygotował z tego nagrania bardzo sugestywny film, który – gdy kolego wytrzeźwiał – wspólnie obejrzeli. Było to jak piorun z jasnego nieba. Najpierw pojawił się pewien rodzaj oburzenia i pretensje do przyjaciela, ale po głębszej refleksji dojrzała decyzja o podjęciu leczenia. W ten sposób prawdziwa przyjaźń uratowała życie człowiekowi.
Inne pole walki, o którym mówił papież: „Mam także na myśli tych, którzy podjęli drogę szczególnej konsekracji, i wysiłek, jakiego nieraz wymaga wytrwałość w oddaniu się Bogu i braciom”. Młody chłopak toczył w sercu walkę. Czuł głęboko, że Jezus go zaprasza do kapłaństwa, a jednak nie miał odwagi odpowiedzieć na to wezwanie. Rozpoczął jedne studia – po roku zrezygnował. Rozpoczął kolejne studia – po roku znów zrezygnował. Pojechał wtedy na wakacjach na Przystanek Woodstock. Tam spotykał młodych z Przystanku Jezus. Także księży, kleryków, siostry zakonne. Odważył się podejść w pewnej chwili do księdza i wbrew często tam spotykanym krytycznym uwagom, powiedział coś innego temu kapłanowi. „Dziękuję wam, że tu jesteście”. I odszedł speszony. Po jakimś czasie znów się spotkali – niby przypadkiem – na potężnym woodstockowym polu. Tym razem zaczepił go kapłan. Wywiązała się już dłuższa i szczera rozmowa. Łaska Jezusa jednak intensywnie pracowała w sercu tego młodego człowieka. Opowiedział swoją historię owemu księdzu. To, że wciąż ucieka przed powołaniem, że ma wielki lęk przed podjęciem decyzji, ponieważ widzi i słyszy, co się mówi o kapłanach, o Kościele, zwłaszcza w środowisku młodych, w którym przebywa. Tutaj jednak przyjeżdżając, zobaczył na Przystanku Jezus inny Kościół. Kościół, którego i on nie znał, a tym bardziej jego znajomi. Uświadomił sobie, że Jezus go zaprasza do tego, by właśnie taki Kościół Chrystusa współkształtował jako kapłan. Podjął decyzję o wstąpieniu do zakonu. Rok później spotkali się tam znowu, ale już razem na Przystanku Jezus.
Kolejny wymiar męczeństwa na co dzień określił Jan Paweł II następująco: „Myślę też o tych, którzy chcą przeżywać relacje solidarności i miłości w świecie, w którym - jak się wydaje - ma wartość jedynie logika korzyści i interesu osobistego czy grupowego”. Przyszła do kapłana pewna lekarka i szczerze wyznała: „ Proszę księdza, przeżyłam rekolekcje”. „Pięknie” – odpowiedział kapłan. „Musze księdzu wyjaśnić. Otóż, moja mama poważnie zachorowała. Codziennie musi brać zastrzyki. Poprosiłam pewną młoda pielęgniarkę środowiskową, która tutaj przychodzi do nas do kościoła, by przychodziła – oczywiście za odpowiednią zapłatą – i dawała mamie te zastrzyki. Umówiłyśmy się, że będę ją wynagradzać po tygodniu. Kiedy jej przekazałam umówioną sumę, ona mi pewną kwotę zwróciła. Zaskoczona zapytałam ją, o co chodzi? A ona mi odpowiedziała, że w niedziele pracuje za darmo. Proszę księdza – mówi bardzo poruszona kobieta – nie sądziłam, że są jeszcze tacy ludzie. To były dla mnie rekolekcje”.
Papież wskazuje nam jeszcze inny obszar, gdzie trzeba podejmować wysiłek wiary: „Mam również na myśli tych, którzy działają na rzecz pokoju, a widzą, jak w różnych częściach świata rodzą się i rozwijają nowe ogniska wojny.” Młody człowiek, będąc w wojsku, pojechał w ramach misji rozjemczej ONZ na obszary dawnej Jugosławii, wcześniej objęte wojną. Na jego oczach koledze mina rozerwała nogę. Przejęty do głębi tym doświadczeniem, po powrocie do kraju, wraz ze swoją rodzoną siostrą, angażują się w pomoc dzieciom – sierotom i ofiarom wszelkich konfliktów zbrojnych i wojen.
Jan Paweł II wskazuje jeszcze inny trudny obszar, gdzie wiara powinna kształtować rzeczywistość: „Myślę o tych, którzy działają na rzecz wolności człowieka, a widzą, że jest on jeszcze niewolnikiem siebie samego i innych”. W roku 1983 powstaje we Włoszech, w miejscowości Saluzzo, z inspiracji Siostry Elviry Petrozzi Wspólnota Cenacolo. Jest to sieć domów, ale przede wszystkim sieć relacji, gdzie krzewiona jest wiara i wzajemna miłość, a młodzi ludzie obciążeni i związani różnymi nałogami, z pomocą modlitwy, pracy i przyjaźni odzyskują wolność, by móc kochać pełniej Boga i ludzi. W Polsce są trzy domy tej wspólnoty – Giezkowo (koło Koszalina), Jastrzębie Zdrój (koło Katowic) i Poręba Radlna (koło Tarnowa) - gdzie można znaleźć konkretną pomoc.
I wreszcie Jan Paweł II ukazuje ósmy obszar, który należy przenikać wiarą: „Mam na myśli tych, którzy walczą, aby kochano i szanowano ludzkie życie, a muszą być świadkami częstych zamachów na nie i na należny mu respekt”. Młoda dziewczyna zachorowała na poważna chorobę – zanik mięśni. Pojawiła się szansa na leczenie. Nowa, niesprawdzona jeszcze do końca metoda, mogła przywrócić jej zdrowi lub przynajmniej zahamować rozwój choroby. Zgromadzono już pieniądze na podróż i operacje. Okazało się jednak, że komórki do przeszczepu w tej metodzie, są pobierane z abortowanych dzieci. Dramat i dylemat dziewczyny. Co zrobić? Po dłuższym namyśle i modlitwie – nie zgodziła się.
Oto obszary, na których – według św. Jana Pawła II - każdy wierzący jest zaproszony do kształtowania ich poprzez światło wiary. Czy stać nas na to? Jan Paweł II w ten sposób podsumowuje swą myśl: „Czy trudno jest wierzyć w takim świecie? Czy trudno jest wierzyć? Tak! Jest trudno. Nie należy tego ukrywać. Jest to trudne, ale z pomocą łaski jest to możliwe”.