konferencje 2015
Konferencja 27.07.2015 r
Pewnego wieczoru dziadek, opiekujący się wnuczką pod nieobecność jej rodziców, przechodząc obok pokoju dziewczynki, usłyszał, jak ta powtarza w kółko na głos alfabet. - Co ty wyprawiasz? – zapytał. - Odmawiam modlitwę – wyjaśniła dziewczynka. - Przecież ty mówisz alfabet! Nie rób sobie żartów z Pana Boga – zaprotestował dziadek. – Ale ja nie żartuję. Dziś nie przychodzą mi do głowy żadne słowa, więc tylko....
ks. Artur Ważny (diecezja tarnowska)
Modlimy się za dzieci i młodzież oraz za ich wychowawców.
RESPIRATOR DUCHA, CZYLI O IZDEBCE W SERCU
„Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo1 będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego! Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6, 5-15)
Pewnego wieczoru dziadek, opiekujący się wnuczką pod nieobecność jej rodziców, przechodząc obok pokoju dziewczynki, usłyszał, jak ta powtarza w kółko na głos alfabet. - Co ty wyprawiasz? – zapytał. - Odmawiam modlitwę – wyjaśniła dziewczynka. - Przecież ty mówisz alfabet! Nie rób sobie żartów z Pana Boga – zaprotestował dziadek. – Ale ja nie żartuję. Dziś nie przychodzą mi do głowy żadne słowa, więc tylko mówię głośno wszystkie litery alfabetu. Pan Bóg je za mnie sam poukłada.
Trzeba mieć serce dziecka, by tak traktować modlitwę. A my wciąż udajemy przed Panem Bogiem dorosłych i dlatego modlitwa jest dla nas taka trudna. Często ją opuszczamy, przestajemy się modlić. Ktoś opowiadał, że przeczytał w życiorysie Gandhiego o rozmowie tego wielkiego przywódcy Indii z pewną kobietą. Ta wyznała mu, że już od dawna przestała się modlić. Zapytana o to, dlaczego nie znajduje czasu na to najważniejsze wydarzenie w ciągu dnia, odpowiedziała, że nie chce oszukiwać samej siebie i dlatego się nie modli. Wtedy Gandhi miał jej odpowiedzieć, by właśnie przestała oszukiwać samą siebie i zaczęła się znów modlić.
Papież Benedykt XVI mówił do młodych w Kolonii: „Może ktoś z was mógłby wziąć do siebie słowa Edyty Stein, która przebywała później w Karmelu w Kolonii, a która tak mówiła o swym dojrzewaniu: "Świadomie i dobrowolnie straciłam nawyk modlitwy". W czasie tych dni będziecie mogli przeżyć przejmujące doświadczenie modlitwy jako dialogu z Bogiem, który - jak wiemy - miłuje nas i którego my ze swej strony chcemy miłować. Pragnę wszystkim powiedzieć z naciskiem: otwórzcie na oścież wasze serca Bogu, pozwólcie się zaskoczyć Chrystusowi! Przyznajcie mu "prawo mówienia do was" w tych dniach!”
Podczas Jubileuszu Młodych w roku 2000 w Rzymie, pewna grupa młodych Polaków wyruszyła w pielgrzymce do Bazyliki św. Piotra. Powoli, stojąc w kolejce do wejścia za innymi grupami, zbliżali się do wejścia przez Drzwi Święte. Kiedy znaleźli się w środku tej monumentalnej świątyni, zamiast z czasem udać się po krótkiej modlitwie do wyjścia, by zrobić miejsce dla innych, mogli spokojnie bez problemów, usiąść sobie z boku, wsłuchując się w modlitwę płynącą z głośników. Nie było to planowane. Nikt się nie umawiał. A jednak ponad 40 osobowa grupa intuicyjnie wyczuła, że to jest wyjątkowy czas na modlitwę. Minęła ponad godzina, kiedy wyszli. Wielu młodych miało łzy w oczach. Na twarzy każdego malowało się wzruszenie. Nikt nic nie mówił. Coś się wydarzyło. Po powrocie na miejsce noclegu do szkoły, w jednej z dzielnic Rzymu, wszyscy zebrali się znowu w kącie sali gimnastycznej, zamienionej tymczasem na halę noclegową. Większość dzieliła się doświadczeniem tej wyjątkowej modlitwy przeżytej w Bazylice na Watykanie. „To było coś mistycznego” – mówili niektórzy. Niby nic się nie stało, nic wielkiego, zwyczajna modlitwa, a jednak każdy został głęboko poruszony.
Kiedy się nie modlimy, nie tylko tracimy okazje do przeżycia wyjątkowego czasu. Przede wszystkim oszukujemy samych siebie, kiedy uciekamy od naszych codziennych spotkań z Panem Bogiem. Więcej. Kiedy przestajemy się modlić, nasze życie zaczyna się dusić. Pewien student napisał maila do jednego księdza: „ Moja matka mnie zadusiła, bo nie nauczyła mnie modlitwy na kolanach. Moi nauczyciele religii mnie zadławili, opowiadając wyłącznie o narkotykach i seksie. A ksiądz się jeszcze dziwi, że mam duszności…”(Daniel Ange, Modlitwa – oddech życia, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2006).
Nasze ciało umiera bez oddychania. Nasza dusza nie może się obyć bez modlitwy. Dlaczego nie umiemy się skupić, dlaczego wciąż jesteśmy zaniepokojeni, ciągle na coś czekamy, albo przed czymś uciekamy? Tak, jakbyśmy się dusili albo ktoś nas dusił, a my rozpaczliwie chcemy nabrać jeszcze trochę powietrza do płuc i jeszcze trochę… Albo inni są apatyczni, obojętni na to, co się dzieje, pozwalający wszystkim i wszystkiemu kierować własnym życiem? Tak, jakby już byli przyduszeni, jakby już oddawali ostatnie tchnienia…
Ale my nie rozumiemy, że problemem podstawowym jest to, że nie modlimy się, że nie oddajemy kilku czy kilkunastu minut dziennie dla Pana Boga. Tak trudno w to uwierzyć, że modlitwa ma sens. Ona naprawdę działa. Należymy już do pokolenia, które nie umie czekać. Dla którego wszystko musi być już i szybko, i skutecznie. Klikam myszką komputerową i wyskakuje na pulpicie to, o co mi chodzi. Przyciskam kontakt i natychmiast musi świecić się światło. Wybieram numer w telefonie komórkowym i bezwzględnie ten, do którego dzwonię, musi się odezwać, nieważne co robi. Ja teraz muszę z nim rozmawiać.
Osiągnięcia techniki sprawiły, że to, co nie daje natychmiastowego efektu już nie interesuje tak człowieka, nie jest według niego prawdziwe. Prawdziwe staje się to, co jest skuteczne natychmiast. Tymczasem była, jest i będzie właściwa inna zasada: Skuteczne, choć nie od razu, jest tylko to, co jest prawdziwe! Prawda, dobro, piękno, szczęście wymagają czasu i wysiłku. Nie ma łatwej i natychmiastowej prawdy, dobra, piękna i szczęścia. Jest tylko łatwe i szybkie kłamstwo, zło, brzydota i nieszczęście. W życiu działa tak naprawdę tylko ewangeliczne „prawo ziarna”. To banalny przykład, ale trzeba go przywołać, ponieważ o tym zapominamy. Jeśli rolnik wsieje ziarno w ziemię i za kilka nawet dni, chciałby zbierać już kłosy i urządzać żniwa, byłby śmieszny. On wie, że ziarno wpadłszy w ziemię, musi obumrzeć i poleżeć w owej ziemi jakiś czas, a potem dojrzewać w kłosie też jakiś czas, by ziarno nadawało się do żniwa. Jezus nawiązuje w swym nauczaniu do tego obrazu: „Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity”(J 12, 24).
Oto tajemnica szczęśliwego życia. Jestem szczęśliwy, kiedy nie czuję się samotny. Kiedy jestem samotny? Kiedy nie godzę się na to, by obumierać, by czekać, by mieć czas na dojrzewanie w sobie, by potem móc obfitować życiem, czyli być szczęśliwym. Takie jest „prawo ziarna”, czyli ewangeliczne prawo życia. Gdyby ziarno wrzucone w ziemię nie obumarło, nie wydałoby plonu. Leżałoby w ziemi samotne i w ciemności. Skoro obumarło, w kłosie pojawiło się mnóstwo innych ziaren, pojawiła się wspólnota . Ziarno nie jest już samotne.
By moje życie było szczęśliwe, bym nie czuł się samotny, muszę podarować sobie codziennie chwile osobne z Panem Bogiem. On jest tą moją ziemią, w którą mam się „wrzucać” codziennie, w której mam obumierać dla Niego – słuchając Jego marzeń o moim życiu - by każdy dzień owocował nowymi żniwami. Bez czasu spędzonego z Nim wspólnie na modlitwie, na tej miłosnej rozmowie – nie będzie cieszyć mnie życie.
Pewien kapłan – studiujący w Paryżu - opowiadał, że chciał się spotkać ze znanym francuskim naukowcem, który miał mu pomóc znaleźć materiały pomocne temu kapłanowi w pisaniu jego pracy doktorskiej. Ów człowiek był popularną i bardzo zajętą osobistością świata kultury i nauki. Udało się im krótko porozmawiać na spotkaniu towarzyskim u znajomych. Ksiądz poprosił o wskazanie jakiegoś najbliższego terminu, by mogli dłużej porozmawiać. Naukowiec przeglądał notes, szukając wolnego terminu. Ponieważ nie robił tego dyskretnie, lecz otwarcie pokazywał zapisany kalendarz, kapłan zauważył, że w każdy wtorek tygodnia wieczorem nie było zanotowanej żadnej innej uwagi oprócz uśmiechniętego słoneczka. Ponad sześćdziesięcioletni już Francuz zauważył zaciekawienie księdza owym słoneczkiem i powiedział: „ Nie, proszę księdza, wybaczy ksiądz, ale wtorki są zawsze zajęte dla mojej żony. Albo wychodzimy gdzieś razem na spacer lub na samotną kolację poza domem, albo dzieci zostawiają nas samych w domu i wiedzą, że mogą wrócić tylko w określonym czasie. Bez tych spotkań i wspólnych rozmów nie przeżylibyśmy szczęśliwie już prawie czterdziestu lat”. Wciąż nie rozumiemy, że w modlitwie chodzi o czas i spotkanie.
Kardynał Joseph Ratzinger powołuje się w jednej ze swoich książek na bajkę austriackiego pisarza Michaela Ende pt. „Momo”. Bohatwrka tej historii Momo, to dziewczynka, która nie wiadomo skąd pojawia się w mieście i swoją obecnością sprawia, że ludzie zaczynają być wobec siebie bardziej uważni i życzliwi, a ich świat staje się lepszy. Momo potrafi słuchać ludzi i całą sobą być dla innych. Dobru i pięknu zagrażają jednak szarzy panowie, agenci Kasy Oszczędności Czasu, a w istocie rzecznicy zła, samolubstwa i obojętności. Namawiają oni wszystkich do otwarcia rachunku „oszczędzania czasu”. Stratą czasu jest według tych panów: pomoc matce, spotkanie z przyjaciółmi, rozmowa z żoną, kwadrans na modlitwę, pół godziny u chorej sąsiadki, rozmowa ze znajomym na ulicy, zakup kwiatów, by je podarować kobiecie. Ci, którzy ciułają czas, mają więcej pieniędzy, lepszą pozycje zawodową. Jednak żyją wciąż w pośpiechu i zgorzknieniu. Okazuje się, że nie mieli nikogo, kto umiałby ich tak słuchać jak Momo, że stawaliby się mądrzejsi, lepsi i pogodni. „Czas to życie – powie Momo – a życie mieści się w sercu”. „Życie mieści się w sercu” i dlatego tak ważne jest, aby dbać o serce, czyli dbać o modlitwę. Kiedy papież Benedykt XVI przybył w 2006 roku do Polski powiedział takie słowa: „Świat, w którym jest tak wiele hałasu, tak wiele zagubienia, potrzebuje milczącej adoracji Jezusa ukrytego w hostii. (…) Modlitwa wymaga wysiłku. Podczas niej wydaje się, że Jezus milczy. On milczy, ale działa”.
Tu chodzi o miłość. Modlitwa jest spotkaniem osób, które się miłują. Bez spotkań osobistych miłość nie rozwija się, nie pogłębia, umiera. Jeśli się nie modlę, to nie dlatego, że nie mam czasu. Nie modlę się , bo nie kocham Pana Boga i nie ma się co oszukiwać. Poeta – ks. Jan Twardowski, napisze w swoim wierszu: „ Kto kocha, czas znajdzie..” Zawsze znajdziesz czas dla tego kogo kochasz, albo na to, co kochasz, na czym ci zależy. Przestańmy się oszukiwać. Nie modlimy się, bo nie kochamy Pana Boga, bo nam na Nim już tak nie zależy. Dlatego czas mamy na inne sprawy, na wszystkie inne sprawy – tylko zawsze jakoś tak braknie czasu na modlitwę. Popatrzmy na zakochanych. Nic nie jest ważne, tylko to, aby tak wszystko zorganizować, by się mogli spotykać. I to jak najczęściej i jak najdłużej. Potem miłość dojrzewa i wszystko nabiera pewnych proporcji. Ale jeśli już im przestaje na sobie zależeć, to czy z tej, czy z drugiej strony, pojawiają się trudności ze znalezieniem czasu, jakich wcześniej nie było.
Dlaczego ludzie zakochani czasem się rozstają? Ponieważ się sobą rozczarowują. Myśleli na początku, że to jest ta osoba, której szukali, za którą tęsknili, od której czegoś oczekiwali. A tymczasem przychodzi rozczarowanie. Nie, to jest jednak nie ta osoba. Nie taka, o jakiej marzyłem. Źle ją widziałem, oceniłem, nie znałem dobrze. Podobny problem mamy, gdy chodzi o modlitwę, gdy chodzi o nasze spotkania z Panem Bogiem.
Czy Bóg, w którego wierzę jest Osobą? W jakiego Pana Boga ja wierzę? Do jakiego Pana Boga ja się modlę? Kim jest i jaki jest ten Bóg, przed którym jeszcze klękam do modlitwy albo już tylko wzdycham do Niego w drodze do szkoły czy pracy? Jak wygląda mój Bóg? Czy to jest mój Bóg? Czy to naprawdę jest w ogóle Bóg? To bardzo ważne pytania, ponieważ od tego zależy najpierw to, czy będę chciał się modlić, a następnie jaka będzie ta moja modlitwa?
Z pomocą przychodzi nam Pan Jezus w przeczytanej wcześniej Ewangelii. Czytamy w niej: „(…) Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie”(por. Łk 11, 1). Jezus jest Człowiekiem modlitwy. Okazuje się, że modlił się „w jakimś miejscu”. Cały czas i w każdym miejscu może i nawiązuje dialog z Bogiem. Apostołowie widzą, że Jezus bardzo często prowadzi miłosny dialog ze swoim Ojcem. Widzą, że stąd czerpie On siłę i moc – jako człowiek – do tego, by mieć pokój w sobie, by mieć dystans do swoich przeciwników, by kierować swoim życiem zgodnie z wolą Boża, by ewangelizować. Oni też tak chcą, dlatego proszą Jezusa: „Panie, naucz nas modlić się”(por. Łk 11, 1).
Papież Jan Paweł II w Orędziu na XIV Światowy Dzień Młodzieży w 1999 roku napisał: „Od chwili wcielenia istnieje ludzkie oblicze, w którym można ujrzeć Boga: “Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 11) – mówi Jezus już nie tylko do Filipa, ale do wszystkich, którzy uwierzą. Od tamtego czasu między stworzeniem a Stwórcą może istnieć nowa relacja – relacja dziecka z Ojcem: kiedy uczniowie pragnący wniknąć w Boże tajemnice proszą Jezusa, aby nauczył ich modlitwy, która będzie dla nich oparciem w życiu, Jezus w odpowiedzi uczy ich “Ojcze nasz” – “syntezy całej Ewangelii” (Tertulian, De oratione, 1). Znajduje w niej potwierdzenie nasza kondycja synów (por. Łk 11, 14). “Z jednaj strony, przez słowa tej modlitwy Jedyny Syn przekazuje nam słowa, które dał Mu Ojciec: On jest Nauczycielem naszej modlitwy. Z drugiej strony, jako Słowo Wcielone, Jezus zna w swoim ludzkim sercu potrzeby swoich braci i sióstr oraz objawia je nam: On jest wzorem naszej modlitwy” (KKK, 2765).
Jezus jest wzorem modlitwy, Jemu się przyglądajmy. On jest Tym, którego mamy naśladować. Nie porównujmy się z tymi, którzy się nie modlą. To nie jest nasza miara. Naszą miarą postępowania ma być Jezus Chrystus. Miarą i wzorem naszej modlitwy ma być modlitwa Jezusa.
Co więc odpowiada Apostołom i nam Jezus, jak się mamy modlić? „ Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze”( por. Łk 11, 2). Ojcze! To jest pierwsze w modlitwie! Osoba Żywego Boga! Nie jest to bóg, którego sobie sami tworzymy, a którego wtedy tak naprawdę nie ma. To jest Bóg, który nas stworzył i tylko ten jest jedyny i prawdziwy. Ten, którego objawił nam Jezus. On jest Ojcem Jezusa – Jedynego Swego Syna , ale w Jezusie jest też naszym Ojcem. I tylko w Jezusie Bóg jest naszym Ojcem. Aby wyjaśnić tę kwestię, jeden z największych teologów współczesnych, Karl Rahner, przywołuje dwie znane historie. Jedna z nich, to „Piękna i bestia”. Druga, to „Maska”. W tej pierwszej, z pewnych przyczyn dziewczyna ma w niej poślubić potwora, bestię – i tak się staje. Dziewczyna całuje go tak, jakby był człowiekiem. Wówczas, ku jej uldze i radości, bestia rzeczywiście zamienia się w człowieka i wszystko dobrze się kończy.
Druga historia opowiada o człowieku, który musiał nosić maskę. W niej wyglądał znacznie ładniej niż w rzeczywistości. Musiał ją nosić przez całe lata. A kiedy ja zdjął, przekonał się, ze jego własna twarz dopasowała się do kształtu maski. Ten człowiek stał się naprawdę piękny. Przebranie stało się rzeczywistością.
Czym jest chrześcijaństwo? Co zrobił Jezus? – pyta Karl Rahner. Chrześcijaństwo to pewność, że odmawiając modlitwę „Ojcze nasz”, mówię prawdę. Co znaczą słowa „Ojcze nasz”? Znaczą tyle, że stawiam się w pozycji Syna Boga. Mówiąc prosto z mostu – podaję się za Chrystusa. Udaję, że nim jestem. Bo przecież musze sobie zdawać sprawę, ze nie jestem Synem Boga. Nie jestem podobny do Bożego Syna. Jestem skazanym na śmierć, ze względu na swe grzechy, jestem kłębkiem leków i plątaniną pychy. Podawanie się więc za Chrystusa jest skandaliczną bezczelnością. Ale to właśnie sam Jezus Chrystus nakazał nam tak czynić.
I co się dzieje? Sam Chrystus, Syn Boży, który jest człowiekiem (tak samo jak ty i ja) i jest równocześnie Bogiem (tak samo jak Ojciec), staje u twego boku i pomaga ci zamieniać udawanie w rzeczywistość. Wierząc w Jezusa Chrystusa Syna Bożego, Zmartwychwstałego, stajemy się podobni do Niego i w Nim podobamy się Bogu Ojcu. W Chrystusie możemy wołać „Abba-Tatusiu”. Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 1), powie św. Paweł. Możemy się przez wiarę schować w Chrystusa, jak za maskę i udawać, że Nim jesteśmy. Ojciec Niebieski patrząc więc na nas widzi swojego jedynego Syna.
Oczywiście On to wszystko wie, ale w swej miłości zgadza się na to, bo jest to jedyny sposób, byśmy mogli stawać przed Bogiem – przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. My będąc w takiej bliskości Chrystusa, mamy naśladować Go i stawać się do Niego podobnym. A Chrystus swoją miłością, pocałunkiem, jaki od Niego otrzymujemy podczas każdej modlitwy czy adoracji, sprawia, że my – będący strasznymi bestiami z powodu naszych grzechów – przemieniamy się w ludzi stworzonych na podobieństwo Boga. Po to jest potrzebna nam modlitwa. Najpierw jest możliwa, dzięki Chrystusowi i Jego miłosierdziu względem nas. Następnie jest potrzebna, byśmy mogli nieustannie się przemieniać z grzeszników w dzieci Boże.
Wielkie znaczenie ma na modlitwie obraz Boga, jaki nosimy w sercu. Bardzo często, nawet w sposób nieuświadomiony, przerzucamy na Boga Ojca nasze doświadczenie ojcostwa, które wynieśliśmy z domu. Dotyczy to także doświadczenia macierzyństwa, ale najczęściej jednak ojca. Myślimy o Bogu, jak o naszym ziemskim ojcu. Wydaje się nam, czy czujemy to bezwiednie, że skoro nasz ojciec był nieobecny, nie interesował się nami, nie okazywał nam swych uczuć, nie umiał z nami rozmawiać – więcej: był wobec nas brutalny, wulgarny, przychodził do domu pijany, znęcał się nad nami i naszą mamą, może nawet wykorzystywał nas czy molestował – to myślimy, że taki jest też ten Ojciec niebieski. Niejednokrotnie na modlitwie mówimy „Ojcze”, a myślimy zgoła o kimś innym. Na przykład, modlę się „Ojcze nasz”, a wyobraźnia serca mówi: „Nasz Sędzio, który zasiadasz na trybunale”, „Nasz Dostawco, który wystawiasz faktury”, „Nasza Pierwsza Przyczyno, której jesteśmy zagubionym skutkiem”, „Nasz Nauczycielu, który wystawiasz nam oceny za zadania”, „Nasz Towarzyszu, z którym walczymy o coś więcej niż wolność”, „Nasz Monarcho, przed którym jesteśmy zaledwie prochem” itp.
Tymczasem ma być odwrotnie. To nie Ojciec Niebieski jest taki jak nasi ojcowie, to nasi ojcowie mają się stawać na wzór Ojca Niebieskiego. To od Niego, jak czytamy w Piśmie Świętym, „ pochodzi wszelkie ojcostwo w niebie i na ziemi”. „Bóg bardzo zaryzykował - jak powie św. Teresa od Dzieciątka Jezus – każąc siebie nazywać Ojcem”. Ale tak chciał, bo taka jest prawda. On jest prawdziwym i jedynym Ojcem. Wszyscy inni ojcowie mają z Niego czerpać wzór i siłę do realizowania swojej misji ojcowskiej.
My powinniśmy wykonać potężną wewnętrzną pracę, by negatywny – mniej czy bardziej – obraz Ojca w sobie odfałszować. To jest pierwszy warunek modlitwy, której uczy nas Jezus. Mamy modlić się do Ojca, a nie do Jego karykatury, fałszywego, zniekształconego naszym doświadczeniem życiowym, Jego obrazu. To praca na całe życie, ponieważ wciąż nam grozi powrót w naszych wyobrażeniach i modlitwie do pierwszej wersji obrazu Boga. Zwłaszcza w trudnych chwilach życia, w przeciwnościach losu, cierpieniu czy śmierci kogoś bliskiego, spontanicznie lubimy wracać do naszych pierwszych skojarzeń i doświadczeń z Panem Bogiem. Gotowi jesteśmy wtedy odnosić się do Niego jak do naszego ojca ziemskiego albo przeczuwamy, że On będzie nas traktował tak, jak nasi rodzice nas traktowali, a zwłaszcza ojciec.
Tymczasem Jezus mówi: „ Wołajcie, módlcie się do Boga nie tyle Ojcze, ile Abba –Tatusiu!” Tak żaden ówczesny Izraelita nie śmiał zwracać się do Boga – „Tatusiu”. To była rewolucja w modlitwie, jaką zaproponował Pan Jezus. Bo taka jest prawda. Bóg jest najlepszym Ojcem, wzorem Ojca, a więc kochanym „Tatusiem”. Tak woła małe dziecko do taty ziemskiego. W czasie zwiedzania Jerozolimy, jeden z pielgrzymów przeżył tę prawdę osobiście. Idąc ulicą pełną ludzi zobaczył młodego chłopca jadącego na wózku inwalidzkim. Poruszał się on popychając koła własnymi rękami. Przed nim podążał mężczyzna w sile wieku, torując mu drogę. W pewnej chwili chłopiec zawołał w kierunku mężczyzny jedno słowo: „Abba!” Mężczyzna odwrócił się i podszedł do chłopca pochylając swoją twarz do twarzy chłopca. Po krótkiej rozmowie, ojciec poprawił chłopcu koc na wózku i ruszyli w dalszą drogę.
Skoro Bóg jest „Tatusiem”, to ja jestem Jego dzieckiem! To oszałamiająca prawda, do której brzmienia, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ale tu nie chodzi nawet o brzmienie. Jak powie św. Jan Apostoł w swoim liście: „ Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy”( 1 J 3,1 ). Rzeczywiście nimi jesteśmy! Jesteśmy dziećmi Boga w Chrystusie! Mamy więc takie prawa i przywileje oraz obowiązki jak dzieci. Jesteśmy kochani, i to naprawdę, i na zawsze, i za darmo, bo kocha nas Ojciec Niebieski, prawdziwy Ojciec. Mamy prawo liczyć na pomoc Ojca, na Jego życzliwość, przychylność. Nie musimy mieć wątpliwości czy jest po naszej stronie. Nie musimy się czuć upokorzeni, że nam pomaga, nie musimy się wstydzić przyjść do Niego, gdy coś nie wychodzi. Choć wiemy, że czegoś nam zabronił, przed czymś ostrzegał, a my jednak nie posłuchaliśmy Go, to jednak biegniemy do Niego, by Go przeprosić, i by otarł nasze łzy oraz brud grzechu. Tak zachowują się małe dzieci. Jedynym obowiązkiem małych dzieci, który jednak spontanicznie rodzi się w sercu, to pozwolić się kochać tatusiowi i słuchać jego słów. I to naprawdę jest jedyny nasz obowiązek przed Bogiem – „Tatusiem”. Pozwolić się Mu kochać, przychodząc codziennie do Niego na kolana na modlitwę i słuchać, a potem posłuchać tego, co ma swoim dzieciom do powiedzenia. Najgorsze, co nam się może przytrafić, to przestać być dziećmi przed Bogiem, udawać przed nim dorosłych. To dla nas zawsze boleśnie się kończy.
„Ojcze nasz” jest nazwane Modlitwą Pańską, ponieważ nauczył nas jej Pan Jezus. Od niej też pochodzi słowo „pacierz”. W języku łacińskim bowiem „Ojcze nasz” znaczy „Pater noster”. Tak więc od słowa łacińskiego „Pater”, powstało słowo „pacierz”. W tym miejscu należy wspomnieć o pacierzu, o naszej codziennej modlitwie porannej czy wieczornej. Wielu ją lekceważy, często zaniedbuje. Tymczasem warto odkryć na nowo, że tej modlitwy nauczył nas sam Boży Syn. Ta modlitwa została nam dana z samego Serca Boga. Nie są to słowa kogokolwiek. To są słowa, które mają moc i znaczenie. Oczywiście, nasze życie modlitwy należy ubogacać, rozwijać, formować. Niemniej nie pozbawiajmy się tego przywileju, że możemy codziennie wypowiadać słowa, które wypowiedział Jezus Chrystus, a które same w sobie są źródłem wielkiego błogosławieństwa, pochodzącego od Ojca, który jest w niebie.