konferencje 2015
Konferencja 02.08.2015 r.
„Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem....
POLEROWANIE SERCA, CZYLI O GRZESZNICY I HIPOKRYCIE
„Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: «Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą». Na to Jezus rzekł do niego: «Szymonie, mam ci coś powiedzieć». On rzekł: «Powiedz, Nauczycielu!» «Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?» Szymon odpowiedział: «Sądzę, że ten, któremu więcej darował». On mu rzekł: «Słusznie osądziłeś». Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: «Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje». Do niej zaś rzekł: «Twoje grzechy są odpuszczone». Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: «Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?» On zaś rzekł do kobiety: «Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!»” (Łk 7, 36-50)
Jan Paweł II sprzeciwiał się wizji człowieka ograniczonej tylko do tego świata, zredukowaniu naszych pragnień tylko do pragnień z „krainy Pepsi – Coli”. Mówił do młodych w Toronto: „Nie jesteśmy sumą naszych słabości i upadków. Jesteśmy sumą miłości Ojca dla nas oraz naszej prawdziwej zdolności stawania się obrazem jego Syna”. Oto nasze aspiracje. Jesteśmy kochani przez Boga i to jest gwarancją tego, że nasza wewnętrzna bieda i niskie pragnienia nie są w stanie zamknąć nas w wizji człowieka pełnego słabości i upadków. Tak by chciał świat reklamy i biznesu, który chce na człowieku i jego zmysłach tylko zarobić. Tymczasem Bóg dał nam powołanie i zdolności, które wsparte Jego miłością, mają uczynić z nas świętych. Taka jest nasza godność. Ojciec Święty, Benedykt XVI, podczas swej homilii inaugurującej jego pontyfikat, określił to w ten sposób: „Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego. Każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny”.
Pewna kobieta prowadziła samochód w deszczowe popołudnie. Z tyłu siedział jej siedmioletni syn. W pewnym momencie mówi on: - Wiesz co, mamo? Deszcz jest jak grzechy a wycieraczki są jak Bóg, który je zabiera. Zdumiona mama zapytała: - A zauważyłeś, że deszcz nadal pada? A syn bez wahania odpowiedział: - To tak jak my. Nadal ciągle grzeszymy, a Bóg ciągle nam przebacza.
Biedny byłby człowiek prowadzący samochód podczas deszczu, gdyby miał zepsute wycieraczki. Nie widziałby drogi, mógłby z niej zjechać, bądź spowodować wypadek. Podobnie nasze grzechy - sprawiają, że widzimy coraz gorzej w naszym życiu. A jeszcze gorzej, gdy nie widzimy grzechów. Pewna dziewczynka miała uszkodzony system nerwowy, co przejawiało się w tym, że nie odczuwała bólu. Któregoś dnia jej mama, krzątająca się po kuchni, usłyszała dziwne niepokojące ja odgłosy z pokoju córki. Pobiegła przerażona i zobaczyła to, czego się obawiała. Jej córeczka skaleczyła sobie palec i z uśmiechem bawiła się cieknącą dosyć obficie z rany krwią. Wiemy, co by się stało, gdyby mama nie zdążyła na czas. Dziecko umarłoby z uśmiechem na ustach.
Jan Paweł II napisał do młodych w orędziu na XIV ŚDM: „Niestety, człowiek współczesny, im bardziej zatraca świadomość grzechu, tym mniej poszukuje Bożego przebaczenia: to właśnie jest źródłem wielu problemów i trudności naszych czasów. Zachęcam was, byście odkryli na nowo piękno i bogactwo łaski sakramentu pokuty” ( Jan Paweł II, Orędzie na XIV ŚDM).
Dzisiaj jest wielu takich, którzy nie rozpoznają swego grzechu. Którzy mają uszkodzone sumienie, duchowy system rozpoznawania grzechów. Potrafią grzech nazwać problemem, błędem, a nawet coraz częściej normą, którą chcą jeszcze obwarować prawem. Niejednokrotnie szczycą się tym, czego powinni się wstydzić. Wielu grzesząc, umiera duchowo z rechotem na ustach. Dlatego Kościół, jako dobra matka wciąż będzie przypominał, że jest grzech, ponieważ zależy mu na dobru swoich dzieci. Więcej. Kościół wie, co zrobić z grzechem.
Tak pisał o tym św. Jan Paweł II: „Zanim Jezus powrócił do Ojca, powierzył Kościołowi posługę jednania (por. J 20, 23). Nie wystarcza zatem wewnętrzna skrucha, aby otrzymać Boże przebaczenie. Pojednanie z Nim uzyskuje się przez pojednanie ze wspólnotą Kościoła. Dlatego uznanie win dokonuje się przez konkretny akt sakramentalny - wyrażenie żalu, wyznanie grzechów i postanowienie odnowy życia - w obecności szafarza Kościoła” ( Jan Paweł II, Orędzie na XIV ŚDM).
Przeczytana na początku Ewangelia pokazuje nam dwa rodzaje grzeszników. Jezus przychodzi w gościnę do domu faryzeusza Szymona. To, że Szymon nie zadbał o podstawowe obowiązki gospodarza wobec zacnego gościa, czyli nie polecił sługom, by obmyli strudzonemu wędrowcowi nogi i namaścili je olejkiem, nie przywitał ówczesnym zwyczajem Jezusa pocałunkiem - wskazuje, że nie darzył Jezusa należnym szacunkiem, nie liczył się z Nim. Być może zaprosił na wieczerzę tego młodego Nauczyciela, który fascynował tłumy i głosił naukę nową, odmienną od tej, którą wyjaśniał i praktykował faryzeusz, z ciekawości, albo by Go wystawić na próbę czy nawet ośmieszyć. Uważał się za lepszego, godniejszego – kogoś, kto może stawiać się ponad innymi i wyrokować o ich grzechu czy miejscu w społecznej hierarchii. Nie czuł się grzesznikiem.
Z drugiej strony staje przed nami kobieta grzeszna, prawdopodobnie – dziś powiedzielibyśmy – prostytutka, która nawet nie ma własnego imienia. Tak ją widzą ludzie, zwłaszcza faryzeusz. Ona nie potrzebuje imienia, jej imieniem jest grzech, wszyscy o tym wiedzą i pogardzają kobietą. Ona sama zajmuje wskazane jej miejsce w środowisku. Wie, że jest grzesznicą.
Ewangelia ta pokazuje nam więc dwa typy grzeszników: człowieka - jawnogrzesznicę, która grzeszy i potrzebuje Zbawiciela i o tym wie, oraz człowieka – faryzeusza, który też grzeszy i potrzebuje Zbawiciela, ale o tym nie wie, albo nie chce wiedzieć. I tu, i tu mamy do czynienia z grzesznikiem. Problem w tym, że jeden typ grzesznika widzi swój grzech, a drugi typ nie chce go widzieć. Grzechy jak deszcz dotykają każdego człowieka. Kłopot tylko w tym, by włączyć wycieraczki, aby widzieć dokąd jechać w życiu, by nie spowodować wypadku. Wycieraczki Bożego Miłosierdzia, jak mówił w przytoczonej na początku historyjce, mały chłopiec, chcą wycierać nasz grzech, byśmy widzieli drogę. Pozostaje tylko pytanie, czy my chcemy widzieć nasz grzech, by Boże Miłosierdzie mogło w naszym życiu działać?
Co zrobić, aby zobaczyć, uznać swój grzech? Co zrobić, by nie widzieć grzechu tylko u innych, ale najpierw i przede wszystkim u siebie? Tak naprawdę problem dotyczy miłości. Nieprzypadkowo w Ewangelii mamy zestawionych: prostytutkę i faryzeusza. Jawnogrzesznicę i grzesznika ukrytego. Prostytutka, to kobieta, która sprzedaje i kupuje tzw. miłość. Nie potrafi albo nie chce szukać i znaleźć miłości prawdziwej, relacji oblubieńczej z mężczyzną. Wynika to z fałszywego obrazu miłości, jaki nosiła w sobie, jaki w niej się ukształtował. Swoim życiem potwierdzała, że była przekonana, że prawdziwej miłości nie ma, że można tylko ją sobie, przynajmniej w namiastce, kupić.
Z drugiej strony faryzeusz, człowiek, wydaje się pobożny, który spełnia wszystkie przykazania prawa. W istocie jest to człowiek, który zachowuje się podobnie jak prostytutka. Ona w relacji do mężczyzn, a faryzeusz w relacji do Pana Boga. Może kogoś będą razić te porównania, może ktoś się poczuje zgorszony, ale taka jest wymowa i kontrast rozważanego Bożego Słowa. Faryzeusz pokazuje, że myśli i postępuje wobec miłości, jak ta grzeszna kobieta. Sądzi, że miłość trzeba sobie kupić, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Swoją relację do Pana Boga oparł tylko na dokładnym wypełnianiu przepisów prawa. Jeśli wszystko wypełnię skrupulatnie, to Bóg będzie mnie akceptował, będzie mnie kochał i okazywał swoją życzliwość. W swej pobożności mniemał, że na miłość Bożą się zasługuje, że kiedy wszystkie rytuały odbędzie i przykazania wypełni, to Bóg będzie po jego stronie. Też miał zafałszowany obraz miłości.
Problem w tym, że podobnie myśli wielu chrześcijan, wielu z nas. Jezus w swoim słowie przynosi Dobrą Nowinę. Ona jest i była - i Dobrą, i Nowiną - już od dwóch tysięcy lat, ale wciąż grzech sprawia, że jej moc i świeżość ciągle jest tłamszona. Ojciec Święty, Benedykt XVI, nieustannie nawiązywał do tej prawdy i ją tłumaczył: „ Deus Caritas est!” – „Bóg jest miłością!”( 1 J 4, 8.16). „W jaki sposób objawia się nam Bóg-Miłość?” – pyta Papież w Orędziu do młodych na XXII Światowy Dzień Młodzieży. I odpowiada: „Całkowite i doskonałe objawienie miłości Bożej dokonuje się na Krzyżu, gdzie, jak stwierdza św. Paweł „Bóg okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5, 8). Każdy z nas może przeto bez ryzyka błędu powiedzieć, że „Chrystus mnie umiłował i samego siebie wydał za mnie” (por. Ef 5, 2). Żadne ludzkie życie, odkupione przez Jego krew, nie jest bezużyteczne czy mało wartościowe, gdyż wszyscy jesteśmy osobiście przez Niego kochani miłością żarliwą i wierną, miłością bez granic.” Bóg nas nie tylko kocha, ale jest Miłością i nie może przestać nas kochać! „Nowość Chrystusa polega na tym, że kochać tak jak On nas ukochał, znaczy kochać wszystkich, bez różnicy, także wrogów, „do końca” (por. J 13, 1). I nie ma tu żadnych warunków.
Od samego początku wiernym świadkiem Światowych Dni Młodzieży jest Krzyż Roku Świętego. Podarowany młodym na zakończenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Odkupienia stał się od 22 kwietnia 1984 roku "żywą ikoną Kościoła pielgrzymującego po drogach świata". Na Krzyżu znajdują się wyryte w czterech językach słowa Jana Pawła II: "Nieście go po całej ziemi jako znak miłości Pana Jezusa do całej ludzkości i głoście wszystkim, że zbawienie i odkupienie jest tylko w Chrystusie umarłym i zmartwychwstałym". Krzyż Światowych Dni Młodzieży wędruje po całym świecie docierając do milionów serc młodych ludzi.
Pojawia się pytanie, czy eksponowanie krzyża nie jest potwierdzaniem stereotypu, mówiącego o tym, że chrześcijaństwo jest religią cierpienia? Wciąż powinniśmy sobie przypominać, że chrześcijaństwo jest religią Miłości i to Miłości Wcielonej. W centrum naszej wiary jest Chrystus, Wcielona Miłość Niestworzona. Chrystus przyszedł na świat po to, aby objawić miłość Boga do człowieka. Celem wcielenia nie jest cierpienie. Celem wcielenia Boga jest miłość Boga do człowieka. Krzyż stał się wyrazem takiej miłości, która oddaje wszystko. Nie ma większej miłości, niż oddać życie za przyjaciół. A Chrystus oddaje swoje życie za nieprzyjaciół, oddaje je wtedy, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami. Ojciec Niebieski nie ma upodobania w śmierci swego Syna. On ma upodobanie w Jego miłości, która objawiła się przez krzyż.
Trudno nam, ludziom, uwierzyć w taką miłość za darmo. Miłość, na którą nie trzeba zasługiwać, której nie trzeba sobie kupować dobrymi uczynkami i naszą ludzką sprawiedliwością. Bóg nas kocha nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że On jest Dobry. Bóg nie przestanie ciebie i mnie kochać, ponieważ jesteśmy Jego dziećmi. Jak wyobrazić sobie taką bezinteresowną i bezwarunkową miłość? Może pomóc nam obraz mamy będącej w stanie błogosławionym, z troską i czułością oczekującej narodzin dziecka, które nosi pod swoim sercem. To małe, niewidoczne jeszcze, dziecko nie może sobie zasłużyć na miłość ani uśmiechem, ani nieporadnie wypowiadanym słowem: „mama”. Nie może wyręczyć mamy w domowych pracach, przytulić się do niej czy przynieść prezentu na imieniny. To małe dziecko jest kochane przez rodziców, a zwłaszcza przez mamę, tylko dlatego, że jest. Oto drobna intuicja tego, czym jest miłość Boga do każdego człowieka, do ciebie i do mnie.
Jeśli człowiek uwierzy w taką miłość, jeśli jej doświadczy, wówczas nie będzie się bał przyznać do swojego grzechu. Człowiek, który wie, że jest tak kochany, nie będzie udawał, że nie jest słaby, że nie potrafi sobie poradzić, że potrzebuje pomocy. Odpowiedzią tak ukochanego człowieka będzie po prostu pozwolenie Bogu, by go pokochał. Oto, co powinniśmy zrobić jako pierwsze, po odkryciu, że jestem kochany przez Boga, pomimo mego grzechu – pozwolić Bogu się kochać!
I znów obrazek z codziennego życia. Małe dziecko, gdy się wybrudzi czy skaleczy, biegnie po pomoc do mamy. Z daleka pokazując pobrudzone dłonie czy skaleczone miejsce. Wie, że tylko u kochającej mamy znajdzie zrozumienie i wsparcie. Dziecko, im starsze, bywa, że tym częściej zaczyna ukrywać przed rodzicami swoje brudy i skaleczenia. Możemy to niedoskonałe porównanie znów w pewien sposób odnieść do naszej postawy wobec Pana Boga. Kiedy upadniemy, zgrzeszymy, powinniśmy z naszą biedą i popełnionym złem – jak małe dziecko - uciekać do Jezusa, nigdy od Niego. Bóg tego pragnie, ponieważ jest naszym Ojcem. Nigdy przed Bogiem nie udawajmy dorosłych, samowystarczalnych. Po pierwsze to nieprawda, a po drugie mamy prawo, jako dzieci, prosić Ojca o pomoc. Jako dorośli partnerzy, którzy chcą Bogu płacić za miłość, takiego prawa już się sami pozbawiamy.
Takim dorosłym partnerem Pana Boga uczynił się faryzeusz Szymon. On tak naprawdę w swoich oczach Boga nie potrzebował. Jego drobiazgowa, bezduszna pobożność przysypała Boga, zasłoniła Jego Oblicze, tak że Go już nie widział. Widział tylko swoją doskonałość i na jej tle wielką grzeszność innych, w tym przypadku tej bezwstydnej kobiety. Uważał, że zyskuje przychylność Boga dzięki swoim religijnym praktykom i pobożnościowym zwyczajom. Był więc samowystarczalny, dorosły, usprawiedliwiony przed Bogiem, dzięki swoim staraniom i swojej sprawiedliwości. Nie potrzebował usprawiedliwienia – sam się usprawiedliwiał. Nie potrzebował zbawienia, ratunku – sam się zbawiał i ratował od grzechu swoją ludzką, zarozumiałą religijnością. Tak sobie wmawiał.
Inaczej owa jawnogrzesznica. Odkryła tego dnia, wcześniej pewnie obserwując Jezusa, Jego czyny i słowa, że ten Mistrz z Nazaretu jest kimś, kto kocha, jak tego pragnęło zawsze jej zranione grzechem serce. Jest kimś, kto kocha jak Bóg. Gdy tylko odkryła taką miłość, nie bała się już, że zostanie odepchnięta ze względu na swój grzech. Jej odpowiedzią na przeczuwaną Jezusową miłość było uznanie swego grzechu i poddanie się pod obronę miłości. Jezus zobaczył w niej najpierw Boże dziecko, a dopiero później grzesznicę. Zobaczył najpierw człowieka zranionego i cierpiącego z powodu grzechu, który uwierzywszy Jemu, jako Miłości Przebaczającej, uznaje swój grzech i wyznaje go przed Nim.
Jezus jako jedyny wie, co zrobić z grzechem człowieka. Więcej. Kobieta ta wylała na stopy Jezusa bardzo cenny olejek, który prawdopodobnie nabyła za pieniądze grzesznie zdobyte. Oddała więc Bogu również to wszystko, co było konsekwencją i skutkiem grzechu, a więc strach, rozpacz, smutek, żal, samotność i wszystko to, co każe myśleć i mówić, że życie jest beznadziejne i bezsensowne. Kiedy to się stało, kiedy jej serce uwolniło się od tego, co nie było miłością, wypełniło się Jezusowym przebaczeniem, a więc miłością czystą i twórczą. Wtedy już rzeczywistością w niej stały się słowa Jezusa wypowiedziane do Szymona:
„ Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”(Łk 7, 47).
Człowiek sam z siebie nie może i nie potrafi kochać. Źródłem miłości jest bowiem Bóg. Kto chce kochać, musi uznać w sobie tę bezsilność kochania, powodowaną także przez grzech. Nasza podstawowa odpowiedzialność za zło popełnione w życiu, za nasze grzechy polega więc na tym, byśmy najpierw pozwolili się Bogu kochać na jego warunkach, a więc jako Jego dzieci. Wtedy, bez większego lęku, możemy spełnić kolejny element odpowiedzialności za popełnione zło - uznać swoje grzechy przed Bogiem i przed sobą.
Następnie ze szczerym żalem powinniśmy ten grzech wyznać, czyli oddać Bogu, razem z okazjami do niego i z wszystkimi uwarunkowaniami. Wtedy uwolnione od zła nasze serce może napełnić Jezusowa miłość. Pierwsza jest więc miłość Boga. Odkrycie takiej miłości sprawia, że człowiek nie chce żyć w grzechu. Potrafi zgrzeszyć, ale nie potrafi w grzechu żyć. Właśnie o to chodzi – żeby człowiekowi było źle żyć w grzechu; żeby z grzechem uciekał człowiek do Chrystusa, nigdy od Niego. Bo tylko Chrystus wie, co zrobić z grzechem człowieka. Człowiek nie wie.
Tak o tym pisze Jan Paweł II we wspomnianym orędziu na XIV SDM: „Przystępujcie z ufnością do sakramentu spowiedzi: przez wyznanie grzechów okażcie, że pragniecie uznać swoją niewierność i odrzucić ją; dacie świadectwo, że potrzebujecie nawrócenia i pojednania, aby odzyskać godność synów Bożych w Jezusie Chrystusie, która przywraca pokój i przynosi owoce; wyrazicie solidarność z braćmi również doświadczonymi przez grzech (por. KKK, 1445)” ( Jan Paweł II, Orędzie na XIV ŚDM).
Kiedy Mosad, wywiad izraelski, złapał w Argentynie wielkiego zbrodniarza wojennego Eichmana, znaleziono przy nim kasety magnetofonowe z kilkugodzinnym nagraniem jakby spowiedzi tego nieszczęśnika. Kiedy sędzia na rozprawie pytał go, czy nie bał się, że ktoś te kasety odkryje i że zostanie zdemaskowany, odpowiedział, że bardzo się bał, ale nie mógł już wytrzymać potwornego ciężaru zła, który opanował jego serce. Kiedy zaś pytano Apostoła Trędowatych, bł. o. Damiana, co było jego największym problemem na wyspie Molokai, odpowiadał, że nie lęk przed zarażeniem się trądem, ale to że przez dłuższy czas nie miał dostępu do kapłana i nie mógł się wyspowiadać.
Nasz Pan, Jezus Chrystus doskonale o tym wiedział, i dlatego pierwszy dar, jaki człowiek otrzymał od Zmartwychwstałego, to sakrament spowiedzi. Jezus tak się spieszył z tym prezentem do człowieka, że – jak ktoś żartobliwie powiedział - nawet nie zdążył otworzyć drzwi do Wieczernika, tylko od razu wszedł mimo drzwi zamkniętych. I zabrzmiały te zbawienne słowa Jezusa: „Którym grzechy odpuścicie są im odpuszczone, a którym zatrzymacie są im zatrzymane” (J 20, 23). Adrienne von Spyer – wielka mistyczka, protestantka – jak twierdziła, została przekonana do katolicyzmu właśnie poprzez sakrament spowiedzi. Odnalazła w nim wyjątkową prawdę i sens umierania naszego Zbawiciela, którego krzyk do Ojca Niebieskiego z krzyża był rodzajem spowiedzi w imieniu całej ludzkości. Napisała zresztą piękną książkę pt. „Spowiedź”.
Praktykę spowiedzi odkrywa na nowo albo pierwszy raz tysiące młodych podczas Światowych Dni Młodzieży. W Rzymie, podczas Jubileuszu Młodych w 2000 roku, przez trzy dni w Circo Massimo, dawnym cyrku rzymskim, miejscu męczeństwa pierwszych chrześcijan, setki tysięcy młodych ludzi celebrowało Święto Przebaczenia. Najpierw brali udział w katechezie, następnie przeszli przez Drzwi Święte w Bazylice św. Piotra, a jeszcze potem kończyli swą jubileuszową pielgrzymkę spowiedzią. Na środku Circo Massimo ustawiono Krzyż Roku Świętego; w głębi było podium, gdzie kilka razy dziennie sprawowano Eucharystię. Natomiast wzdłuż ulicy między Circo Massimo a Palatynem, gdzie kiedyś mieszkali rzymscy cesarze, pod białymi namiotami ustawione były konfesjonały, w których dwa tysiące spowiedników udzielało sakramentu pojednania. Spowiedzi trwały od wczesnych godzin rannych do północy.
Spowiedź odbywała się również w około 300 kościołach Rzymu. Młodzi masowo się spowiadali, a Jezus, odpuszczając wszystkie grzechy, dawał im pokój, entuzjazm i radość życia. Szacuje się, że wtedy ze spowiedzi skorzystało około miliona młodych ludzi. I tak rozpoczęła się tradycja organizowania specjalnych miejsc, które stawały się gigantycznym konfesjonałem. To wyjątkowy fenomen Światowych Dni Młodych, który wskazuje, jak bardzo chrześcijaninowi potrzebna jest praktyka osobistej spowiedzi.
Sakrament spowiedzi jest wielkim darem, ponieważ Bóg obiecał w swoim słowie, że „jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości” (1 J 1, 9). Tak napisał św. Jan Apostoł w swoim liście. Wyznanie Bogu naszych grzechów sprawia, że stajemy się uwolnieni od zła grzechu. To jest Boża obietnica. Natomiast nie wyznanie grzechu, zatajenie, nie uznanie grzechu za grzech sprawia, że grzech i jego skutki drążą nasze serce i gryzą nasze sumienie. Jeśli nie oddamy grzechu na spowiedzi, to aby nie cierpieć, zaczynamy racjonalizować grzech, nazywać go błędem, problemem, a później zaczynamy się nim chwalić, nazywać cnotą. Byle tylko zagłuszyć sumienie. A wystarczy tylko uznać swój grzech i się wyspowiadać.
Każdy z nas jest grzesznikiem. Jesteśmy powołani do odpowiedzialności za popełnione zło. W stylu jawnogrzesznicy, nie faryzeusza. Trzeba zobaczyć w swoim życiu swój grzech i oddać go Jezusowi, by On mógł nas napełnić swoją przebaczającą miłością. Wtedy Jego miłość w nas, podpowie nam, jak naprawiać popełnione zło i jak pomnażać codziennie dobro.
Co się dzieje podczas spowiedzi z naszym sercem? Do telewizji zaproszono znanego artystę rysownika. W programie uczestniczyły także dzieci. Podawano im kartki papieru i kredki. Dzieci na kartkach malowały swoje bazgroły i bohomazy. Następnie podawano te rysunki owemu artyście. Ten patrzył na każdy parę chwil, a później zabierał się do rysowania. Po jakimś czasie pokazywano do kamery rysunki artysty. Nie do uwierzenia. Potrafił on z dziecięcych bazgrołów stworzyć piękne krajobrazy, martwą naturę, portrety. Jeśli człowiek tak potrafi, to co dopiero Duch Święty. My oddajemy Bogu poprzez kapłana w konfesjonale bazgroły naszego życia, wszelkie grzechy, a On potrafi odtworzyć w nas piękny obraz Bożego dziecka, o czystym i pięknym sercu. A człowiek o takim sercu jest błogosławiony, ponieważ widzi Boga.
Światowe Dni Młodzieży to wielka szansa na pojednanie z Bogiem, to okazja, by oczyścić także swoje serce. Do tego zachęcał też wprost młodych papież Benedykt w Madrycie: „Korzystajcie z tych dni, aby lepiej poznać Chrystusa i aby mieć pewność, że jeśli jesteście zakorzenieni w Nim, to wasz entuzjazm i radość, pragnienie przekraczania przeciętności, osiągnięcia tego, co najdoskonalsze, aż do Boga, mają zawsze pewną przyszłość, ponieważ życie w pełni przebywa już w was. Sprawiajcie, aby za Bożą łaską wzrastało ono w was, hojnie, bez przeciętności, poważnie biorąc pod uwagę cel, jakim jest świętość. W obliczu naszych słabości, które czasami nas przygniatają, liczymy także na miłosierdzie Pana, który zawsze gotów jest nam na nowo podać rękę i ofiarowuje nam przebaczenie w Sakramencie Pokuty”.