2013
Dzień III: Choszczno - Bierzwnik
Moje nogi miewają się zdecydowanie lepiej (Chwała Panu!) dzięki wielkiej pomocy sióstr medycznych z punktu sanitarnego. Bez problemów przeszłam trasę, która liczyła 26 km. Było więcej czasu na postoje, gdzie zwłaszcza we wsi Zieleniewo mieszkańcy ugościli nas sytym obiadem. Moje szczecińskie bułki zjadły lisy :). Dotarliśmy do Bierzwnika dość wczesną porą, gdzie większość z nas nocowała w szkole. Ponieważ pielgrzym musi być "twardy, nie miętki", woda ze szkolnego prysznica powinna być zimna. Nie zawiodłam się i ochoczo poprawiłam sobie krążenie. Samo zdrowie!
Później pod kościołem na małej drewnianej scenie śpiewający i grający bracia, siostry i ojcowie roztańczyli większość pielgrzymów rytmami "Macareny", "kaczuch", poloneza i "belgijki", a ojcowie, zrzuciwszy sutanny, wywijali razem z nami.
Nie należę do żadnej wspólnoty kościelnej, dlatego nie znam księży z innej strony niż murów kościoła i konfensjonałów. Tutaj jestem mile zaskoczona tym jak zwyczajnymi, "równymi gościami" są kapłani. Bawią się raze z nami, śmieją się, żartują, zaczepiają, tańczą. Gdyby koloratka, pomyślałabym, że to tacy sami studenci jak ja. Dzisiejsze doświadczenie zdecydowanie skróciło mój dystans do osób duchownych.
Ksiądz też człowiek!